niedziela, 22 listopada 2015

Coś się kończy, coś się zaczyna.

Zostało jeszcze 5 rozdziałów, czyli jesteśmy na ostatniej prostej. Rozpoczęła się bitwa o Hogwart. Nie zmieniałam zbyt wiele z tego co mamy w kanonie. Nie jestem najlepsza w opisywaniu takich scen, więc z góry za to przepraszam.  Jak zwykle czekam na opinie.

************************************************

   Coś wyrwało ją nagle ze snu. Zaczerpnęła łapczywie powietrze wypełniając sobie płuca do granic wytrzymałości. Była zlana potem. Rozejrzała się nerwowo po pokoju, lecz nie zauważyła niczego niezwykłego. Wstała i udała się do kuchni, aby zaparzyć sobie napar z melisy. Wiedziała, że już dziś nie zaśnie. Nie było sensu się męczyć. Serce biło jej jak oszalałe. Była zdenerwowała choć nie miała powodów. W głębi duszy wiedziała, że coś jest nie tak, że coś się dzieje. Schowała twarz w nienaturalnie trzęsących się dłoniach i oddychała głęboko próbując się uspokoić. Czajnik zaczął gwizdać domagając się uwagi. Samara podniosła wzrok i wstrzymała oddech. 

   To dziś. Pierwszy kwiecień. Zaklęcia ochronne osłabły. Spojrzała na swoje trzęsące się dłonie i wiedziała, że Czarny Pan zaatakował szkołę. Przez dar empatii odczuwała strach osób, które są teraz w zamku. Wstała i nerwowo przemierzała kuchnie. Nie mogła im pomóc, posunęłaby się za daleko. Nie wybaczono by jej tego. Gdyby tylko mogła… Wyszła na korytarz i spojrzała w stronę zamkniętych drzwi jednego z pokoi jej domu. Nie, to nie możliwe. – pomyślała i wróciła do kuchni. Przez magie, którą władała nie mogła odpowiadać sama za siebie. Ma również inne obowiązki. Uderzyła pięścią w blat stołu. Stała tak dłuższą chwilę zanim zdała sobie sprawę, że czajnik nadal przeraźliwie gwiżdże. Podeszła do niego i zdjęła go z ognia. W tym samym momencie do kuchni przyczłapała jej skrzatka, którą najpewniej obudził hałas.

- Czy wszystko dobrze proszę Pani? – skrzatka spojrzała na nią i zamrugała zdziwiona.

Samara patrzyła przed siebie nie zwróciwszy na nią najmniejszej uwagi. W głowie miała milion myśli na minutę.
Zginie, na pewno zginie jeśli to zrobi. Ale jeżeli mogła by pomóc Harremu i innym których tak kochała?
Głupa! Co będzie… - Nie dokończyła tej myśli bo skrzatka podeszła do niej i szarpnęła za dół jej szaty chcąc zwrócić na siebie uwagę. Samara spojrzała na nią i napotkała jej wielkie wyłupiaste oczy. Wgapiały się w nią z dziwnym wyrazem. Patrząc w jej ufną twarz zdała sobie sprawę, że od dawna wiedziała co zrobi gdy nadejdzie ten dzień. Przez tyle lat oszukiwała samą siebie tak dobrze, że była gotowa uwierzyć w słowa Albusa, że stworzona jest do wyższych celów. Największą wartością ludzi jest życie. Jeżeli mogła ochronić choć jedno to nic innego się nie liczy. Odda wszystko, aby jej bliscy mogli żyć w lepszym świecie. Nawet kosztem swojego życia.

Tak Albusie, pomyślała – stworzyłeś mnie do wyższego dobra. Pozwalałeś mi naiwnie myśleć, że muszę mieć kontrolę nad swoim życiem, że każda moja nieprzemyślana decyzja może doprowadzić do tragedii. Jednocześnie kazałeś mi iść drogą, którą wskazuje moje serce. Ty oszuście! – zdała sobie sprawę, że z jej oczu lecą łzy.Pamiętam jak będąc dzieckiem powiedziałeś mi, że każdy żyje tym za co zgodzi się umrzeć. Już wówczas wiedziałeś, prawda? Już wtedy wiedziałeś jak postąpię trzymając na szali życie osób, które kocham. Dlaczego więc tak uparcie powtarzałeś „nie mieszaj się do tego.” To kolejna twoja gra prawda? Chciałeś, abym sama zrozumiała co jest dla mnie istotne, a co nie. Dobrze wiedziałeś, że na nic zdadzą się twoje tłumaczenia i dobre rady. Jestem uparta, nie posłucham… Trzeba więc z nią zagrać, musi sama poczuć smak porażki. Musi się dowiedzieć, że w niektórych grach musimy poświęcić wszystko co mamy, aby to ocalić. Ta cholerna przepowiednia, której treści uparcie nie chciałam usłyszeć! Teraz to wiem… tam jest wszystko. Nie musiałam jej poznać, sama się spełniła. Niech tak będzie.Wytarła łzy rękawem szaty i zebrała myśli.   
- Muszę teraz wyjść. – powiedziała już spokojna i pewna siebie – Zadbaj o wszystko. Ruszyła w kierunku sypialni, lecz przystanęła w progu, odwróciła się w jej stronę. – Jesteś dobrą skrzatką i dziękuję za wszystko. – Wyszła z kuchni zostawiając stworzonko z zaskoczoną miną.

Wbiegła do sypialni zapalając wszystkie lampy. Z dolnej szuflady biurka wyjęła pergamin i inkaust z piórem. Pospiesznie napisała kilka zdań i włożyła do koperty. List zostawiła na biurku rzucając na nie odpowiednie zaklęcie. Gdy zginie list sam trafi do adresata. Narzuciła na siebie długi czarny płaszcz, ten sam który miała na sobie wkraczając do Hogwartu, wzięła do ręki różdżkę i wyszła nie oglądając się za siebie. Będąc na korytarzu ponownie spojrzała w kierunku zamkniętych drzwi, lecz postanowiła nie tracić ani chwili. Otworzyła główne drzwi jej domu i wyszła aportując się zaraz na schodach.

Przeniosła się na jedno ze wzgórz otaczających zamek. Był z niego doskonały widok. Zaczynało być już widno i powoli ukazywał się obraz zniszczeń. Serce Samary na chwilę przestało bić. Patrzyła na Hogwart, który niczym nie przypominał siebie z lat świetności. Zburzone mury, zawalone ściany, zerwane mosty. Do tego wszystkiego ta przeraźliwa cisza. Jakby w najbliższej okolicy nie było żywej duszy. Gdy już chciała ruszyć w kierunku szkoły zobaczyła jak z lasu wychodzą śmierciożercy strzelając iskrami na znak zwycięstwa. Na samym przedzie szedł Voldemort, a obok niego człapał poraniony i chlipiący Hagrid, który niósł kogoś na rękach. Przyjrzała się dokładniej i zobaczyła, że osobą którą niesie gajowy był Harry. Leżał bezwładny w jego ramionach i wszystko wskazywało na to, że nie żył. Samara zamarła. To nie może być koniec. Albus twierdził, że Harry przeżyje. Przyglądała się temu pochodowi zwycięstwa z przerażeniem w oczach.

Nagle poczuła coś… coś ciepłego na sercu. Uśmiechnęła się do siebie bo wiedziała, że Harry przeżył. To wszystko jest częścią planu. Ze szkoły zaczęli wychodzić wszyscy którzy przeżyli bitwę. Stanęli na dziedzińcu przed głównym wejściem do szkoły przyglądając się zbliżającemu się Voldemortowi. Z tłumu wybiegła Giny z przeraźliwym krzykiem. Spostrzegła Harrego. Voldemort zaśmiał się. Nie słyszała tego co mówił, ale domyślała się co im chce przekazać. Z tłumu wyszedł młody Malfoy równie przerażony jak wszyscy. Niepewnie podszedł do swoich rodziców. Następny wyszedł Neville. Nie mogła uwierzyć, że się do nich przyłączy, to zupełnie nie w jego stylu. Tak jak myślała, nie przyłączył się lecz wyciągnął miecz Gryffindora w geście podjęcia dalszej walki. 
Właśnie ten moment wykorzystał Harry. Zeskoczył z ramion Hagrida i pobiegł w kierunku zamku. Voldemort zawył z wściekłości i bitwa rozgorzała na nowo.

Pojedynkujące się pary zajęły cały teren szkoły i Samara mogła się temu wszystkiemu przyglądać. W tłumie walczących dostrzegła Snape’a, który walczył z Dołohowem. Nie spuszczała go z oka. Był szybki i precyzyjny. Nie musiała widzieć wyrazu jego twarzy, aby wiedzieć, że wymalowana jest na niej zawziętość. Po dłuższym pojedynku odrzucił zaklęciem przeciwnika i rozejrzał się w poszukiwaniu kolejnego.

Nieoczekiwanie jego wzrok zatrzymał się na niej. Oświetlana blaskiem wschodzącego słońca była wyraźnie widoczna mimo znacznej odległości. Stali tak i przyglądali się sobie zupełnie jakby byli tam sami. Jakby wokół nich nie toczyła się żadna walka i jakby stali tuż obok siebie, na wyciągnięcie ręki. Tak blisko i jednocześnie daleko. Był tylko on i tylko ona. Nie potrzeba było słów między nimi, aby wiedziała o czym właśnie myśli. Przyglądali się sobie do momentu w którym na placu pojawili się walczący Dumbledore i Harry. Oboje próbowali pokonać Voldemorta, który z każdą chwilą stawał się bardziej wściekły, a przy tym niebezpieczny. Inne walki ustały. Wszyscy przyglądali się walczącej trójce. Walka była zacięta do momentu, gdy z tłumu dało się usłyszeć przeraźliwy krzyk jednej z uczennic:

- Dementorzy!

Oczy wszystkich zwróciły się w kierunku na który wskazywała uczennica. Śmierciożercy zarechotali złośliwie i wycofali się o kilka kroków. Voldemort również wyszczerzył zęby.

- Stracicie dziś coś więcej niż życie. Nie jesteście w stanie ich powstrzymać choćbyście wszyscy wyczarowali patronusy! – Harry z przerażeniem spojrzał w oczy Dumbledore’a. Byli bezsilni.

Samara spojrzała w kierunku zbliżających się zjaw. Było ich zbyt wielu. Żaden z obecnych na polu walki czarodziei nie będzie w stanie wyczarować patronusa o wystarczającej sile, aby ich przepędzić. Dobrze o tym wiedziała.
Żaden czarodziej nie będzie w stanie.powtórzyła sobie i wiedziała co musi zrobić.
Dementorzy byli już naprawdę blisko, a na placu przed szkołą rozgorzała panika. Podeszła do krawędzi wzgórza, przymknęła oczy i pomyślała: Mrok jeszcze nie przykrył świata. Czuję to w sobie, głęboko w sercu. Va’esse deireádh aep eigean* Wyciągnęła przed siebie obie dłonie i krzyknęła z całych sił.
- Expecto patronum! – jej głos rozszedł się głośnym echem po całym terenie, a z jej rąk wleciało stado srebrzystych kruków, które skierowały się w stronę Dementorów.
------------------------------------------------------------------------------------------------------

* Coś się kończy, coś się zaczyna. Język elfów – cytat z sagi o wiedźminie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz