Pierwsza
klątwa ugodziła go w pierś i zwaliła z nóg. Już wówczas wiedział, że będzie
cierpiał godzinami zanim Czarny Pan zdecyduje się w końcu skrócić mu męki i po
prostu go zabije. Ból… nie istniało nic poza bólem. Czuł, że każda komórka jego
ciała jest rozrywana na strzępy. Chciał krzyczeć i być może nawet to robił. Leżał
na podłodze i słyszał nad sobą drwiące i szydercze śmiechy. Zadawany mu ból
ogarnął go całkowicie i nie wiedział czy minęła godzina czy cały dzień.
W każdą
kolejną klątwę Czarny Pan zdawał się wkładać coraz większą dawkę nienawiści.
Nigdy nie sądził, że taki rodzaj bólu może istnieć, że ktoś jest w stanie…
Kolejny Cruciatus wstrząsnął nim tak, że wygiął się w łuk i opadł dysząc na
kamienną posadzkę. Chwile potem usłyszał chrzęst łamanych kości u rąk. To
zadziwiające, ale niczego nie poczuł. Jego ciało było już w takim stanie, że
chyba było mu wszystko jedno. Nagle zdał sobie sprawę, że leży w kałuży własnej
krwi, a głosy nad nim stają się rozmyte i cichną. Cudownie – pomyślał – tracę
przytomność. Przyjął to z ulgą i pewną dozą nadziei. Ze wszystkich swoich sił
starał się nie prosić o litość. Już dawno temu obiecał sobie, że w razie
zdemaskowania go i poddaniu torturom nie będzie błagał o śmierć. Będzie znosił
pastwienie się nad sobą do momentu, aż Czarny Pan się znudzi. Nie da
sukinsynowi satysfakcji.
Potężny
kopniak w brzuch zmusił go do skulenia się. Splunął krwią i nagle świat zaczął
wirować, był pewien, że za chwile straci przytomność i być może by do tego
doszło gdyby nie kolejny kopniak, który jednocześnie otrzeźwił go i połamał
żebra. Leżał teraz na plecach i modlił się, aby jego organizm się poddał.
Słyszał tylko jak Czarny Pan chodzi wokół niego jak drapieżne zwierzę
przygotowujące się do ataku. Błysnęło jasne światło i poczuł jak uderza o
ścianę. Zgromadzeni w sali śmiali się i bili brawo. Leżąc pod ścianą ledwie
przytomnie pomyślał sobie, że słyszał już kiedyś takie brawa.
Był
w Wielkiej Sali i siedział za stołem swojego domu. Rozglądał się uważnie
wokół, obserwując ceremonie zakończenie
roku szkolnego. Rozpromieniony Dumbledore rozdawał absolwentom dyplomy
ukończenia Hogwartu.
-
Lily Evans! – powiedział donośnie dyrektor
Snape poderwał
głowę i zobaczył jak przez salę z dumnie uniesioną głową maszeruje ona. Rude
włosy falowały w rytm jej kroków. Uśmiechała się promiennie do mijanych osób, a
gdy w końcu dotarła do prezydialnego stołu by odebrać dyplom, zarumieniona
spojrzała na dyrektora.
- Gratuluje panno Evans wspaniałych
wyników w nauce. – Dumbledore wręczył jej dyplom i uścisnął jej dłoń. Lily
lekko dygnęła i ruszyła ponownie w stronę swojego stołu. Chłonął łapczywie jej
obraz. Rozpromieniona i radosna dumnie ściskała swój dyplom. Przyjaciele z domu
bili jej brawo co wywoływało u niej rumieńce. W końcu usiadła na swoim miejscu,
a dyrektor wyczytał kolejne nazwisko absolwenta.
- Samara Dumbledore!
Od stołu wstała
niewysoka dziewczynka, właściwie jeszcze dziecko. Zupełnie nie pasowała do
miana absolwenta Hogwartu. Miała dopiero dwanaście lat i tak na dobrą sprawę
powinna dopiero rozpoczynać naukę. Jakimś sposobem to dziecko trafiło tu w
wieku lat pięciu i doskonale sobie radziło. Poczuł ukłucie zazdrości ponieważ,
wyczytana uczennica miała najlepsze stopnie z wszystkich uczniów kończących
właśnie Hogwart. Na domiar złego była najlepszą przyjaciółką Lily. Nie
przepadał za nią. Uważał, że była trochę zarozumiała, choć w życiu nie zamienił
z nią słowa, nie licząc tego jednego razu w piątej klasie, kiedy to ona
mówiła. Zawsze miał wrażenie, że jest
przez nią obserwowany. Nie lubił kiedy był obiektem czyiś obserwacji.
Dziewczynka podeszła do dyrektora i zadarła głowę do góry, aby spojrzeć na
niego. Wyglądało to komicznie.
- Gratuluję panno
Dumbledore tak wspaniałych ocen. – powiedział dyrektor uśmiechając się do
dziewczynki.
-
Dziękuję panie dyrektorze. – powiedziała Samara, odebrała dyplom uścisnęła dłoń
i ruszyła w drogę powrotną. Swoją drogą to beznadziejnie głupie mówić do
swojego ojca per „panie dyrektorze” – pomyślał i zrobił kwaśną minę starając
się nie dopuścić do siebie myśli o swoim własnym beznadziejnym ojcu. Przez sale
ponownie przeszedł huk braw na cześć wracającej Samary.