niedziela, 31 stycznia 2016

The Prince Tale part 1.

Pierwsza klątwa ugodziła go w pierś i zwaliła z nóg. Już wówczas wiedział, że będzie cierpiał godzinami zanim Czarny Pan zdecyduje się w końcu skrócić mu męki i po prostu go zabije. Ból… nie istniało nic poza bólem. Czuł, że każda komórka jego ciała jest rozrywana na strzępy. Chciał krzyczeć i być może nawet to robił. Leżał na podłodze i słyszał nad sobą drwiące i szydercze śmiechy. Zadawany mu ból ogarnął go całkowicie i nie wiedział czy minęła godzina czy cały dzień.

W każdą kolejną klątwę Czarny Pan zdawał się wkładać coraz większą dawkę nienawiści. Nigdy nie sądził, że taki rodzaj bólu może istnieć, że ktoś jest w stanie… Kolejny Cruciatus wstrząsnął nim tak, że wygiął się w łuk i opadł dysząc na kamienną posadzkę. Chwile potem usłyszał chrzęst łamanych kości u rąk. To zadziwiające, ale niczego nie poczuł. Jego ciało było już w takim stanie, że chyba było mu wszystko jedno. Nagle zdał sobie sprawę, że leży w kałuży własnej krwi, a głosy nad nim stają się rozmyte i cichną. Cudownie – pomyślał – tracę przytomność. Przyjął to z ulgą i pewną dozą nadziei. Ze wszystkich swoich sił starał się nie prosić o litość. Już dawno temu obiecał sobie, że w razie zdemaskowania go i poddaniu torturom nie będzie błagał o śmierć. Będzie znosił pastwienie się nad sobą do momentu, aż Czarny Pan się znudzi. Nie da sukinsynowi satysfakcji.

Potężny kopniak w brzuch zmusił go do skulenia się. Splunął krwią i nagle świat zaczął wirować, był pewien, że za chwile straci przytomność i być może by do tego doszło gdyby nie kolejny kopniak, który jednocześnie otrzeźwił go i połamał żebra. Leżał teraz na plecach i modlił się, aby jego organizm się poddał. Słyszał tylko jak Czarny Pan chodzi wokół niego jak drapieżne zwierzę przygotowujące się do ataku. Błysnęło jasne światło i poczuł jak uderza o ścianę. Zgromadzeni w sali śmiali się i bili brawo. Leżąc pod ścianą ledwie przytomnie pomyślał sobie, że słyszał już kiedyś takie brawa.

Był w Wielkiej Sali i siedział za stołem swojego domu. Rozglądał się uważnie wokół,  obserwując ceremonie zakończenie roku szkolnego. Rozpromieniony Dumbledore rozdawał absolwentom dyplomy ukończenia Hogwartu.

- Lily Evans! – powiedział donośnie dyrektor

Snape poderwał głowę i zobaczył jak przez salę z dumnie uniesioną głową maszeruje ona. Rude włosy falowały w rytm jej kroków. Uśmiechała się promiennie do mijanych osób, a gdy w końcu dotarła do prezydialnego stołu by odebrać dyplom, zarumieniona spojrzała na dyrektora.

            - Gratuluje panno Evans wspaniałych wyników w nauce. – Dumbledore wręczył jej dyplom i uścisnął jej dłoń. Lily lekko dygnęła i ruszyła ponownie w stronę swojego stołu. Chłonął łapczywie jej obraz. Rozpromieniona i radosna dumnie ściskała swój dyplom. Przyjaciele z domu bili jej brawo co wywoływało u niej rumieńce. W końcu usiadła na swoim miejscu, a dyrektor wyczytał kolejne nazwisko absolwenta.

            - Samara Dumbledore!

Od stołu wstała niewysoka dziewczynka, właściwie jeszcze dziecko. Zupełnie nie pasowała do miana absolwenta Hogwartu. Miała dopiero dwanaście lat i tak na dobrą sprawę powinna dopiero rozpoczynać naukę. Jakimś sposobem to dziecko trafiło tu w wieku lat pięciu i doskonale sobie radziło. Poczuł ukłucie zazdrości ponieważ, wyczytana uczennica miała najlepsze stopnie z wszystkich uczniów kończących właśnie Hogwart. Na domiar złego była najlepszą przyjaciółką Lily. Nie przepadał za nią. Uważał, że była trochę zarozumiała, choć w życiu nie zamienił z nią słowa, nie licząc tego jednego razu w piątej klasie, kiedy to ona mówiła.  Zawsze miał wrażenie, że jest przez nią obserwowany. Nie lubił kiedy był obiektem czyiś obserwacji. Dziewczynka podeszła do dyrektora i zadarła głowę do góry, aby spojrzeć na niego. Wyglądało to komicznie.

- Gratuluję panno Dumbledore tak wspaniałych ocen. – powiedział dyrektor uśmiechając się do dziewczynki.

- Dziękuję panie dyrektorze. – powiedziała Samara, odebrała dyplom uścisnęła dłoń i ruszyła w drogę powrotną. Swoją drogą to beznadziejnie głupie mówić do swojego ojca per „panie dyrektorze” – pomyślał i zrobił kwaśną minę starając się nie dopuścić do siebie myśli o swoim własnym beznadziejnym ojcu. Przez sale ponownie przeszedł huk braw na cześć wracającej Samary.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz