Otworzył oczy i ujrzał to czego się
nie spodziewał. Przecież odeszła, a Dumbledore nie chciał mu powiedzieć gdzie
jest. Teraz stała nad nim i wpatrywała się w niego. Wróciła! Teraz będzie miał
szansę wszystko wyjaśnić i błagać by nigdy więcej już nie odchodziła. Nie jesteś
błędem! Słyszysz? Nie jesteś!
- Wróciłaś. – szepnął i chwilę po tym ponownie zapadła
ciemność.
Było
krótko przed północą, gdy wrócił zziębnięty, głodny a przede wszystkim
wściekły. Nie ma jej. Nigdzie jej nie ma… Usiadł w fotelu ze szklanką ognistej.
Skończyły mu się pomysły i nie miał już pojęcia gdzie może jej szukać. Wydawało
mu się, że był już wszędzie, a ona jakby rozpłynęła się w powietrzu. Nagle dotarło do niego jak niewiele o niej
wiedział. Jak oboje z chorym wręcz uporem bronili dostępu do siebie. Czy ją w
ogóle znał? Czy ona znała jego? Rozmawiali o rzeczach nieistotnych, nigdy o
sobie. Nawet wówczas kiedy zapytał ją ostatniego wieczoru co ją dręczy, nie
odpowiedziała mu. Mimo iż nie znał jej zbyt dobrze, to w jakiś sposób dźwięk
jej imienia potrafił uciszyć szalejące w nim demony. A teraz? Zniknęła… Poczuł
jak okruch lodu spada mu na dno płuc i dławi oddech. Przeraził go fakt, że tyle
niewypowiedzianych słów przepadło na zawsze. A być może były one ważniejsze od
tych wszystkich wypowiedzianych… nawet tych w gniewie. Przymknął oczy i
zacisnął zęby. To już koniec… nie mam już siły, aby jej szukać… - pomyślał.
Ciche pukanie do drzwi zmusiło go do otwarcia oczu. Kto u licha? – pomyślał i
ruszył w kierunku drzwi.
-
Dobry wieczór.
-
To nie jest dobry moment… - otworzył szerzej drzwi i wpuścił dyrektora do
środka.
Dumbledore
omiótł spojrzeniem gabinet, a jego wzrok zatrzymał się na do połowy wypełnionej
szklance ognistej.
-
Widzę. – powiedział dobrodusznie. – Nie znalazłeś jej zatem? – zapytał.
-
Nie. To koniec.
Albus
podszedł do kominka i stał tam chwilę w ciszy. Snape obserwował go. Wydawał się
być przygnębiony.
-
Ogień… To fascynujący żywioł, nieprawdaż? – zapytał, ale Snape nie
odpowiedział. – Łatwo go wskrzesić, ale trudno ujarzmić.
-
Do czego zmierzasz? – zapytał już poirytowany. Nie specjalnie miał ochotę
zagłębiać się w tajemnice żywiołów. Dumbledore odwrócił się w jego stronę.
-
Ty i Samara macie wbrew pozorom bardzo dużo wspólnego. – zaczął – Oboje
posiadacie pewne cechy charakteru, które komplikują najprostsze rzeczy.
-
Skończyłeś już? – zapytał i niegrzecznie wskazał mu drzwi.
-
Kochasz ja?
To
było dobre pytanie. Nigdy się nad tym nie zastanawiał. Czasami wydawało mu się,
że tak, ale chwile potem przychodziło racjonalne myślenie. Sam dokładnie nie
wiedział jak nazwać łączącą ich relacje. Coś ich do siebie przyciągało i
sprawiało, że rozumieli się bez słów. Nie wiedział czym to było, ale było
cholernie mocne. Tak właściwie to jej nie znał… i nagle zdał sobie sprawę z
paradoksu tej sytuacji. Nie było w jego życiu kobiety, której ufał tak bardzo.
-
To nie twoja sprawa. – warknął – A ponieważ nie masz zamiaru powiedzieć mi
gdzie jest, nie powinieneś w ogóle tu dziś przychodzić. – Usiadł ponownie w
swoim fotelu zrezygnowany. – Przestań mnie dręczyć…
Albus
przyglądał się mu przez chwilę i ruszył w kierunku drzwi. Na moment przystanął
i powiedział.
-
Wiesz, że nie mamy nieograniczonych szans by mieć to czego chcemy. Jestem już
stary więc mogę ci powiedzieć z całą stanowczością, że nie ma nic gorszego niż
utracić coś, co mogło zmienić twoje życie. – po tym wyszedł i już nigdy oboje
nie wracali do tematu.
Nie
odpuszczała tylko jedna osoba, po której by się tego nie spodziewał.
Następnego
dnia w pokoju nauczycielskim było pusto i przyjął ten stan z radością. Rozsiadł
się na kanapie przy kominku i zajął się sprawdzaniem prac trzeciorocznych. Jak
zwykle mierny poziom… Gdy już szykował się do napisania soczystego komentarza
na pracy Pottera do pokoju wszedł Lupin. Jęknął w duchu, lecz zignorował go. Po
ostatniej pełni wyglądał kiepsko. Zalał sobie herbatę wrzątkiem i przysiadł się
obok. Snape rzucił w jego stronę krótkie, ostrzegawcze spojrzenie.
-
Odpuściłeś?- zapytał nic sobie nie robiąc z jego groźnych min.
-
Słucham? – chyba się przesłyszał…
-
Pytam czy już sobie odpuściłeś poszukiwanie Samary?
-
Skąd ty… jak? – jąkał się bez sensu szukając odpowiedzi na pytanie jakim cudem
Lupin wie o nim i o Samarze.
-
Jestem dobrym obserwatorem… wbrew wszelkim pozorom. – zaczął – Jednak to nie
jest odpowiedź na moje pytanie.
-
Jeżeli sądzisz, że ci jej udzielę, to jesteś głupcem. – wstał i odszedł od
niego.
-
Ty się nawet nie starałeś jej zrozumieć, co?
-
Ostrzegam cię… - warknął – Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy! – prawie
krzyknął.
Lupin
zignorował go i ciągnął dalej.
-
Jest fascynująca i wybitna. Uwierz mi, że nigdy nie spotkałem w swoim życiu
kogoś takiego. Nie potrafiłeś dostrzec tego potencjału, który w niej drzemał.
Już sam fakt, że potrafiła sprawić byś otworzył się przed nią, był wyczynem
ponad ludzkie siły. To niesamowita dziewczyna, której ty nigdy nie zrozumiesz.
Jesteś egoistą. Patrzyłeś na nią tylko dlatego, że fascynowało cię to, czego
nie potrafiłeś zrozumieć.
-
Powtórzę po raz kolejny… To nie twoja sprawa… nie wtrącaj nosa w coś, co cię
nie dotyczy.
-
Mylisz się. Traktuję ją jak młodszą siostrę. To staje się moją sprawą, kiedy
widzę jak ktoś ją krzywdzi.
Tego
było już za wiele. Wyszedł z pokoju nauczycielskiego z takim impetem, że omal
nie przewrócił McGonagall w przejściu. Zdołał jeszcze usłyszeć jej głos.