Czekam na komentarze, koniecznie.... Czytasz = komentujesz.
*****************************
Wiedziała, że tak będzie. Prawie natychmiast po tym, jak dotarła do
Londynu naszły ją złe przeczucia. Gdzieś w głębi siebie wiedziała, że Londyn to
nie miejsce w którym powinna się teraz znajdować. Po godzinie walczenia samej
ze sobą zdecydowała się wrócić do Hogwartu. Na jej własne nieszczęście,
zdecydowana większość jej przeczuć się sprawdzała. Nie była wieszczką. Nigdy
nawet nie miała wizji i specjalnie nie ufała przepowiedniom.
Szła do swoich komnat pewnym krokiem. Na korytarzach było już pusto. Kolacja dawno się skończyła i byłoby dziwne zobaczyć tu jakiegoś ucznia. Gdyby tak było musiałaby odebrać mu punkty za nocne wycieczki, które obecnie były surowo wzbronione. Dotarła do drzwi, zdjęła zaklęcia chroniące i weszła do gabinetu. Świece natychmiast rozbłysły jasnym światłem. Podeszła do biurka, przy którym pracowała. – Tylko rzucę okiem. – pomyślała i otworzyła dolną szufladę biurka. Wyjęła z niej zwitek pożółkłego pergaminu. Rozłożyła go i dotknęła wskazującym palcem mówiąc przy tym
– Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego. – na pergaminie natychmiast zaczęła ukazywać się mapa Hogwartu. Lupin podarował jej drugi egzemplarz mapy, którą stworzyli razem z Jamesem i Syriuszem, aby bez problemu móc się poruszać po szkole. Stwierdził, że przyda się jej to, aby mieć na oku Harrego.
– To dobry chłopak, ale ma niesamowity dar do pakowania się w kłopoty. – powiedział wręczając jej mapę. Była naprawdę użyteczna. Harry rzecz jasna nie miał o niej zielonego pojęcia. Tak było lepiej. Mapa w końcu ukazała się w całości. Najpierw zerknęła na gabinet dyrektora. Był pusty. No tak przecież mówił jej, że razem z McGonagall wybierają się do ministerstwa, aby przedstawić jakiś kwartalny raport. Jest to oczywiście wymysł ministra, który za cel postawił sobie utrudnianie im życia. Usiadła w swoim fotelu i spojrzała w miejsce, gdzie znajdował się gabinet Severusa. Przechadzał się po swoich kwaterach.
– Pewnie znowu nie może zasnąć – pomyślała – zdarza mu się to coraz częściej. Nie czas jednak na zagłębianie się w problemy ze snem Mistrza Eliksirów. Musi sprawdzić czy Harry jest bezpieczny w swoim dormitorium. Przerzuciła delikatnie stronę na tą część mapy, na której można było dostrzec dormitoria. Seamus i Dean spali już na swoich miejscach. W miejscu gdzie powinni spać Ron i Harry było pusto. Samara zmarszczyła czoło tak, że jej brwi utworzyły jedną linię. Zerknęła na dormitoria dziewcząt w poszukiwaniu panny Granger, lecz również nie mogła dostrzec jej na mapie. Spojrzała na pokój wspólny mając nadzieję, że cała trójka przesiaduje przed kominkiem, lecz rozczarowała się. Nie było ich w miejscu w którym o tej porze powinni być. – Och Harry… - powiedziała sama do siebie surowym tonem. Natychmiast rozłożyła mapę na całym biurku, aby mieć obraz całego terenu.
– Nie, na pewno nie ma ich w zamku – pomyślała. – Muszą być na zewnątrz - i spojrzała na błonia. - Są! Cała trójka zmierzała właśnie ku zakazanemu lasowi – Co do cholery? – Samara wstała gwałtownie z miejsca przewracając kubek z niedopitą herbatą.
– Czy oni powariowali? – Trzeba ich sprowadzić. Jak ich znajdzie to dostaną dożywotni szlaban.
– Jak oni mogli? Przecież wiedzieli o tym, że nie wolno im opuszczać zamku. Podeszła do okna, z którego widać było dokładnie błonia i chatę Hagrida. Hagrid z pewnością jeszcze nie wrócił z lasu, bo z komina się nie dymiło i nie paliło się światło w oknach. – Szlag! – Zaklęła, na pewno poszli go szukać. Musi ich znaleźć zanim wpakują się w kłopoty. Ruszyła do drzwi w biegu łapiąc różdżkę i swój długi czarny płaszcz, który narzuciła na siebie niedbale. Puściła się biegiem przez szkolne korytarze. Obok niej biegł Salem. Zerknęła na niego i lekko się uśmiechnęła. Zawsze był z nią podczas różnych misji które musiała wykonać. Był przydatny. Należy powiedzieć, że Salem nie był zwykłym kotem. Zanim zdążyli wybiec z zamku przemienił się w wielką czarną panterę, która poruszała się sprężystym krokiem razem ze swoją panią.
Biegnąc z całych sił myślała intensywnie. Powinna kogoś wezwać? Dumbledore i McGonagall byli poza zamkiem. Wezwanie Severusa spowoduje ogromną awanturę przez którą Harry, Ron i Hermiona będą mieli poważne kłopoty. – Nie, nie wezwie go. Tym bardziej, że w zakazanym lesie mogą być śmierciożercy więc wolała go nie pakować w sytuację w której musiałby się opowiedzieć po jednej ze stron. Minęła już chatę Hagrida, która rzeczywiście była opuszczona. Przypomniała sobie, że Dumbledore przed wyjściem informował ją, że martwi się o gajowego, który już dawno powinien powrócić. To musi mieć związek. Nie wierzyła w przypadki. Przyspieszyła, wbiegając do lasu. Po mimo tempa, które sobie nadała poruszała się prawie bezszelestnie. Miała w tym wprawę. Wiele razy była zmuszona biec ze wszystkich sił nie mogąc zwrócić na siebie zbytniej uwagi. Czarna pantera podążała za nią krok w krok.
Gdzieś nieopodal złamała się gałąź, zatrzymała się, spojrzała w tym kierunku i dostrzegła nikłe światło. Ruszyła powoli, starając się nie robić hałasu. Im bliżej była celu tym wyraźniej dało się dostrzec sylwetki kilku osób. Stały one w kręgu na polanie jakieś dwieście metrów od niej. Mieli ze sobą pochodnie które rozjaśniały teren wokół nich. Podeszła bliżej chowając się za starymi dębami. Z tej odległości dało się już widzieć dokładnie.
Na samym środku polany stali Harry Ron i Hermiona byli zwróceni do siebie plecami i mieli wyciągnięte przed siebie różdżki. Wokół nich stało około piętnastu zamaskowanych osób.
– Cholera… tylko nie to.
Szła do swoich komnat pewnym krokiem. Na korytarzach było już pusto. Kolacja dawno się skończyła i byłoby dziwne zobaczyć tu jakiegoś ucznia. Gdyby tak było musiałaby odebrać mu punkty za nocne wycieczki, które obecnie były surowo wzbronione. Dotarła do drzwi, zdjęła zaklęcia chroniące i weszła do gabinetu. Świece natychmiast rozbłysły jasnym światłem. Podeszła do biurka, przy którym pracowała. – Tylko rzucę okiem. – pomyślała i otworzyła dolną szufladę biurka. Wyjęła z niej zwitek pożółkłego pergaminu. Rozłożyła go i dotknęła wskazującym palcem mówiąc przy tym
– Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego. – na pergaminie natychmiast zaczęła ukazywać się mapa Hogwartu. Lupin podarował jej drugi egzemplarz mapy, którą stworzyli razem z Jamesem i Syriuszem, aby bez problemu móc się poruszać po szkole. Stwierdził, że przyda się jej to, aby mieć na oku Harrego.
– To dobry chłopak, ale ma niesamowity dar do pakowania się w kłopoty. – powiedział wręczając jej mapę. Była naprawdę użyteczna. Harry rzecz jasna nie miał o niej zielonego pojęcia. Tak było lepiej. Mapa w końcu ukazała się w całości. Najpierw zerknęła na gabinet dyrektora. Był pusty. No tak przecież mówił jej, że razem z McGonagall wybierają się do ministerstwa, aby przedstawić jakiś kwartalny raport. Jest to oczywiście wymysł ministra, który za cel postawił sobie utrudnianie im życia. Usiadła w swoim fotelu i spojrzała w miejsce, gdzie znajdował się gabinet Severusa. Przechadzał się po swoich kwaterach.
– Pewnie znowu nie może zasnąć – pomyślała – zdarza mu się to coraz częściej. Nie czas jednak na zagłębianie się w problemy ze snem Mistrza Eliksirów. Musi sprawdzić czy Harry jest bezpieczny w swoim dormitorium. Przerzuciła delikatnie stronę na tą część mapy, na której można było dostrzec dormitoria. Seamus i Dean spali już na swoich miejscach. W miejscu gdzie powinni spać Ron i Harry było pusto. Samara zmarszczyła czoło tak, że jej brwi utworzyły jedną linię. Zerknęła na dormitoria dziewcząt w poszukiwaniu panny Granger, lecz również nie mogła dostrzec jej na mapie. Spojrzała na pokój wspólny mając nadzieję, że cała trójka przesiaduje przed kominkiem, lecz rozczarowała się. Nie było ich w miejscu w którym o tej porze powinni być. – Och Harry… - powiedziała sama do siebie surowym tonem. Natychmiast rozłożyła mapę na całym biurku, aby mieć obraz całego terenu.
– Nie, na pewno nie ma ich w zamku – pomyślała. – Muszą być na zewnątrz - i spojrzała na błonia. - Są! Cała trójka zmierzała właśnie ku zakazanemu lasowi – Co do cholery? – Samara wstała gwałtownie z miejsca przewracając kubek z niedopitą herbatą.
– Czy oni powariowali? – Trzeba ich sprowadzić. Jak ich znajdzie to dostaną dożywotni szlaban.
– Jak oni mogli? Przecież wiedzieli o tym, że nie wolno im opuszczać zamku. Podeszła do okna, z którego widać było dokładnie błonia i chatę Hagrida. Hagrid z pewnością jeszcze nie wrócił z lasu, bo z komina się nie dymiło i nie paliło się światło w oknach. – Szlag! – Zaklęła, na pewno poszli go szukać. Musi ich znaleźć zanim wpakują się w kłopoty. Ruszyła do drzwi w biegu łapiąc różdżkę i swój długi czarny płaszcz, który narzuciła na siebie niedbale. Puściła się biegiem przez szkolne korytarze. Obok niej biegł Salem. Zerknęła na niego i lekko się uśmiechnęła. Zawsze był z nią podczas różnych misji które musiała wykonać. Był przydatny. Należy powiedzieć, że Salem nie był zwykłym kotem. Zanim zdążyli wybiec z zamku przemienił się w wielką czarną panterę, która poruszała się sprężystym krokiem razem ze swoją panią.
Biegnąc z całych sił myślała intensywnie. Powinna kogoś wezwać? Dumbledore i McGonagall byli poza zamkiem. Wezwanie Severusa spowoduje ogromną awanturę przez którą Harry, Ron i Hermiona będą mieli poważne kłopoty. – Nie, nie wezwie go. Tym bardziej, że w zakazanym lesie mogą być śmierciożercy więc wolała go nie pakować w sytuację w której musiałby się opowiedzieć po jednej ze stron. Minęła już chatę Hagrida, która rzeczywiście była opuszczona. Przypomniała sobie, że Dumbledore przed wyjściem informował ją, że martwi się o gajowego, który już dawno powinien powrócić. To musi mieć związek. Nie wierzyła w przypadki. Przyspieszyła, wbiegając do lasu. Po mimo tempa, które sobie nadała poruszała się prawie bezszelestnie. Miała w tym wprawę. Wiele razy była zmuszona biec ze wszystkich sił nie mogąc zwrócić na siebie zbytniej uwagi. Czarna pantera podążała za nią krok w krok.
Gdzieś nieopodal złamała się gałąź, zatrzymała się, spojrzała w tym kierunku i dostrzegła nikłe światło. Ruszyła powoli, starając się nie robić hałasu. Im bliżej była celu tym wyraźniej dało się dostrzec sylwetki kilku osób. Stały one w kręgu na polanie jakieś dwieście metrów od niej. Mieli ze sobą pochodnie które rozjaśniały teren wokół nich. Podeszła bliżej chowając się za starymi dębami. Z tej odległości dało się już widzieć dokładnie.
Na samym środku polany stali Harry Ron i Hermiona byli zwróceni do siebie plecami i mieli wyciągnięte przed siebie różdżki. Wokół nich stało około piętnastu zamaskowanych osób.
– Cholera… tylko nie to.