Zostało jeszcze 5 rozdziałów, czyli jesteśmy na ostatniej prostej. Rozpoczęła się bitwa o Hogwart. Nie zmieniałam zbyt wiele z tego co mamy w kanonie. Nie jestem najlepsza w opisywaniu takich scen, więc z góry za to przepraszam. Jak zwykle czekam na opinie.
************************************************
Coś
wyrwało ją nagle ze snu. Zaczerpnęła łapczywie powietrze wypełniając sobie
płuca do granic wytrzymałości. Była zlana potem. Rozejrzała się nerwowo po
pokoju, lecz nie zauważyła niczego niezwykłego. Wstała i udała się do kuchni,
aby zaparzyć sobie napar z melisy. Wiedziała, że już dziś nie zaśnie. Nie było
sensu się męczyć. Serce biło jej jak oszalałe. Była zdenerwowała choć nie miała
powodów. W głębi duszy wiedziała, że coś jest nie tak, że coś się dzieje.
Schowała twarz w nienaturalnie trzęsących się dłoniach i oddychała głęboko próbując
się uspokoić. Czajnik zaczął gwizdać domagając się uwagi. Samara podniosła
wzrok i wstrzymała oddech.
To dziś. Pierwszy kwiecień. Zaklęcia ochronne osłabły. Spojrzała na swoje trzęsące się dłonie i wiedziała, że Czarny Pan zaatakował szkołę. Przez dar empatii odczuwała strach osób, które są teraz w zamku. Wstała i nerwowo przemierzała kuchnie. Nie mogła im pomóc, posunęłaby się za daleko. Nie wybaczono by jej tego. Gdyby tylko mogła… Wyszła na korytarz i spojrzała w stronę zamkniętych drzwi jednego z pokoi jej domu. Nie, to nie możliwe. – pomyślała i wróciła do kuchni. Przez magie, którą władała nie mogła odpowiadać sama za siebie. Ma również inne obowiązki. Uderzyła pięścią w blat stołu. Stała tak dłuższą chwilę zanim zdała sobie sprawę, że czajnik nadal przeraźliwie gwiżdże. Podeszła do niego i zdjęła go z ognia. W tym samym momencie do kuchni przyczłapała jej skrzatka, którą najpewniej obudził hałas.
-
Czy wszystko dobrze proszę Pani? – skrzatka spojrzała na nią i zamrugała
zdziwiona.
Samara
patrzyła przed siebie nie zwróciwszy na nią najmniejszej uwagi. W głowie miała
milion myśli na minutę.
Zginie,
na pewno zginie jeśli to zrobi. Ale jeżeli mogła by pomóc Harremu i innym
których tak kochała?
Głupa!
Co będzie… - Nie dokończyła tej myśli bo skrzatka
podeszła do niej i szarpnęła za dół jej szaty chcąc zwrócić na siebie uwagę.
Samara spojrzała na nią i napotkała jej wielkie wyłupiaste oczy. Wgapiały się w
nią z dziwnym wyrazem. Patrząc w jej ufną twarz zdała sobie sprawę, że od dawna
wiedziała co zrobi gdy nadejdzie ten dzień. Przez tyle lat oszukiwała samą siebie tak dobrze, że była gotowa uwierzyć w słowa Albusa, że stworzona jest do
wyższych celów. Największą wartością ludzi jest życie. Jeżeli mogła ochronić
choć jedno to nic innego się nie liczy. Odda wszystko, aby jej bliscy mogli żyć
w lepszym świecie. Nawet kosztem swojego życia.
Tak Albusie, – pomyślała
– stworzyłeś mnie do wyższego dobra.
Pozwalałeś mi naiwnie myśleć, że muszę mieć kontrolę nad swoim życiem, że każda
moja nieprzemyślana decyzja może doprowadzić do tragedii. Jednocześnie kazałeś
mi iść drogą, którą wskazuje moje serce. Ty oszuście! – zdała sobie sprawę,
że z jej oczu lecą łzy. – Pamiętam jak
będąc dzieckiem powiedziałeś mi, że każdy żyje tym za co zgodzi się umrzeć. Już
wówczas wiedziałeś, prawda? Już wtedy wiedziałeś jak postąpię trzymając na
szali życie osób, które kocham. Dlaczego więc tak uparcie powtarzałeś „nie
mieszaj się do tego.” To kolejna twoja gra prawda? Chciałeś, abym sama
zrozumiała co jest dla mnie istotne, a co nie. Dobrze wiedziałeś, że na nic
zdadzą się twoje tłumaczenia i dobre rady. Jestem uparta, nie posłucham… Trzeba
więc z nią zagrać, musi sama poczuć smak porażki. Musi się dowiedzieć, że w
niektórych grach musimy poświęcić wszystko co mamy, aby to ocalić. Ta cholerna
przepowiednia, której treści uparcie nie chciałam usłyszeć! Teraz to wiem… tam
jest wszystko. Nie musiałam jej poznać, sama się spełniła. Niech tak będzie. – Wytarła
łzy rękawem szaty i zebrała myśli.
-
Muszę teraz wyjść. – powiedziała już spokojna i pewna siebie – Zadbaj o
wszystko. Ruszyła w kierunku sypialni, lecz przystanęła w progu, odwróciła się w
jej stronę. – Jesteś dobrą skrzatką i dziękuję za wszystko. – Wyszła z kuchni
zostawiając stworzonko z zaskoczoną miną.
Wbiegła
do sypialni zapalając wszystkie lampy. Z dolnej szuflady biurka wyjęła pergamin
i inkaust z piórem. Pospiesznie napisała kilka zdań i włożyła do koperty. List
zostawiła na biurku rzucając na nie odpowiednie zaklęcie. Gdy zginie list sam
trafi do adresata. Narzuciła na siebie długi czarny płaszcz, ten sam który
miała na sobie wkraczając do Hogwartu, wzięła do ręki różdżkę i wyszła nie
oglądając się za siebie. Będąc na korytarzu ponownie spojrzała w kierunku
zamkniętych drzwi, lecz postanowiła nie tracić ani chwili. Otworzyła główne
drzwi jej domu i wyszła aportując się zaraz na schodach.
Przeniosła
się na jedno ze wzgórz otaczających zamek. Był z niego doskonały widok.
Zaczynało być już widno i powoli ukazywał się obraz zniszczeń. Serce Samary na
chwilę przestało bić. Patrzyła na Hogwart, który niczym nie przypominał siebie
z lat świetności. Zburzone mury, zawalone ściany, zerwane mosty. Do tego
wszystkiego ta przeraźliwa cisza. Jakby w najbliższej okolicy nie było żywej
duszy. Gdy już chciała ruszyć w kierunku szkoły zobaczyła jak z lasu wychodzą
śmierciożercy strzelając iskrami na znak zwycięstwa. Na samym przedzie szedł
Voldemort, a obok niego człapał poraniony i chlipiący Hagrid, który niósł kogoś
na rękach. Przyjrzała się dokładniej i zobaczyła, że osobą którą niesie gajowy
był Harry. Leżał bezwładny w jego ramionach i wszystko wskazywało na to, że nie
żył. Samara zamarła. To nie może być koniec. Albus twierdził, że Harry
przeżyje. Przyglądała się temu pochodowi zwycięstwa z przerażeniem w oczach.
Nagle
poczuła coś… coś ciepłego na sercu. Uśmiechnęła się do siebie bo wiedziała, że
Harry przeżył. To wszystko jest częścią planu. Ze szkoły zaczęli wychodzić
wszyscy którzy przeżyli bitwę. Stanęli na dziedzińcu przed głównym wejściem do
szkoły przyglądając się zbliżającemu się Voldemortowi. Z tłumu wybiegła Giny z
przeraźliwym krzykiem. Spostrzegła Harrego. Voldemort zaśmiał się. Nie słyszała
tego co mówił, ale domyślała się co im chce przekazać. Z tłumu wyszedł młody
Malfoy równie przerażony jak wszyscy. Niepewnie podszedł do swoich rodziców.
Następny wyszedł Neville. Nie mogła uwierzyć, że się do nich przyłączy, to
zupełnie nie w jego stylu. Tak jak myślała, nie przyłączył się lecz wyciągnął
miecz Gryffindora w geście podjęcia dalszej walki.
Właśnie
ten moment wykorzystał Harry. Zeskoczył z ramion Hagrida i pobiegł w kierunku
zamku. Voldemort zawył z wściekłości i bitwa rozgorzała na nowo.
Pojedynkujące
się pary zajęły cały teren szkoły i Samara mogła się temu wszystkiemu przyglądać.
W tłumie walczących dostrzegła Snape’a, który walczył z Dołohowem. Nie
spuszczała go z oka. Był szybki i precyzyjny. Nie musiała widzieć wyrazu jego
twarzy, aby wiedzieć, że wymalowana jest na niej zawziętość. Po dłuższym
pojedynku odrzucił zaklęciem przeciwnika i rozejrzał się w poszukiwaniu
kolejnego.
Nieoczekiwanie
jego wzrok zatrzymał się na niej. Oświetlana blaskiem wschodzącego słońca była
wyraźnie widoczna mimo znacznej odległości. Stali tak i przyglądali się sobie
zupełnie jakby byli tam sami. Jakby wokół nich nie toczyła się żadna walka i
jakby stali tuż obok siebie, na wyciągnięcie ręki. Tak blisko i jednocześnie
daleko. Był tylko on i tylko ona. Nie potrzeba było słów między nimi, aby
wiedziała o czym właśnie myśli. Przyglądali się sobie do momentu w którym na
placu pojawili się walczący Dumbledore i Harry. Oboje próbowali pokonać
Voldemorta, który z każdą chwilą stawał się bardziej wściekły, a przy tym
niebezpieczny. Inne walki ustały. Wszyscy przyglądali się walczącej trójce.
Walka była zacięta do momentu, gdy z tłumu dało się usłyszeć przeraźliwy krzyk jednej
z uczennic:
-
Dementorzy!
Oczy
wszystkich zwróciły się w kierunku na który wskazywała uczennica. Śmierciożercy
zarechotali złośliwie i wycofali się o kilka kroków. Voldemort również
wyszczerzył zęby.
-
Stracicie dziś coś więcej niż życie. Nie jesteście w stanie ich powstrzymać
choćbyście wszyscy wyczarowali patronusy! – Harry z przerażeniem spojrzał w
oczy Dumbledore’a. Byli bezsilni.
Samara
spojrzała w kierunku zbliżających się zjaw. Było ich zbyt wielu. Żaden z obecnych
na polu walki czarodziei nie będzie w stanie wyczarować patronusa o
wystarczającej sile, aby ich przepędzić. Dobrze o tym wiedziała.
Żaden
czarodziej nie będzie w stanie.– powtórzyła sobie i
wiedziała co musi zrobić.
Dementorzy
byli już naprawdę blisko, a na placu przed szkołą rozgorzała panika. Podeszła
do krawędzi wzgórza, przymknęła oczy i pomyślała: Mrok jeszcze nie przykrył świata. Czuję to w sobie, głęboko w sercu.
Va’esse deireádh aep eigean*… Wyciągnęła
przed siebie obie dłonie i krzyknęła z całych sił.
-
Expecto patronum! – jej głos rozszedł się głośnym echem po całym terenie, a z
jej rąk wleciało stado srebrzystych kruków, które skierowały się w stronę
Dementorów.
------------------------------------------------------------------------------------------------------
*
Coś się kończy, coś się zaczyna. Język elfów – cytat z sagi o
wiedźminie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz